This is MY fucking PROBLEM!



Kojarzycie takie osoby, które są zawsze uczynne, uśmiechnięte, dobrze zorganizowane co do minuty i inteligentne? Każdy z nas zna taka osóbkę. Patrząc na nią pod tym kątem widzimy niemalże idealnego człowieka. A co jeśli Wam powiem, że idealni ludzie nie istnieją? Zwykle w parze z życzliwością i uśmiechem idą ogromne wymagania, którym przeciętny wyjadacz chleba nie sprosta. A chęć niesienia pomocy u takich ludzi ogranicza się jedynie do wgłębienia się w Twój problem i wyrażenia swojego, często krytycznego, zdania. Pomogło? Chyba nie bardzo, więc z czasem ograniczasz przepływ informacji między Tobą a Xińską do minimum. Czyli nie mówisz o niczym. 

Zaobserwowałam, że to denerwuje takich ludzi. Oni lubią wiedzieć wszystko. Całe ich życie jest zaplanowane z góry i nie daj Boże, żeby coś kiedyś wpadło i wypadło. Bo zepsuje harmonię i cały proces zacznie się od początku. 

Ja i X jesteśmy zupełnie różne. Mam Trzy Złote Zasady, których X nie przestrzega. X ma pierdyliard zasad, których muszę przestrzegać ja. To X decyduje o tym co jemy, co kupujemy na kolację/obiad/śniadanie, co ćwiczymy, jaką herbatę pijemy i co oglądamy do śniadania. Nie uznaje kompromisów. X wie najlepiej. X również nie może zaakceptować, że ktoś ma inne ideały czy poglądy, a problemy woli zachować dla siebie. X nie rozumie, że nie będę zachowywać się tak jak chce. Że nie chcę przyjąć roli, jaką mi wyznaczyła w swoim starannie zaplanowanym i zorganizowanym przedstawieniu. Przypomina mi to nijako mój związek z byłym chłopakiem, ale o tyle gorszy, że pozbawiony choćby przytulania czy seksu. 

Nie mam problemu. A nawet jeśli go mam, to nie chcę o nim mówić. Bo jest jeszcze zbyt świeży, bo chcę go jeszcze przetrawić, bo jest kurwa mać moim pieprzonym problemem i mam pieprzone prawo nie chcieć się nim dzielić, o. Mylę się, sądząc, że nie mam problemu. Mam. Mam duży, tylko nie zdaję sobie z niego sprawy. No wiecie, bycie nieświadomym małym człowiekiem obarczonym wielkim problemem to jeszcze nie grzech.

Skoro już wiem, że mam jakiś problem, mogę od razu pominąć fazę zaprzeczania i przejść do fazy akceptacji, pomijając po drodze dwie następne. Bo naprawdę mam jakiś problem i nawet jeśli nie wiem jaki, X to wie. X mi powie. X mnie uświadomi. Ale to nie czas, żeby bić pokłony na kolanach. Czas na to będzie, gdy X pomoże mi go rozwiązać. A pisząc "rozwiązać" mam tak naprawdę na myśli "skrytykować", argumentując, że mamy wolność słowa i X może mówić i zgadywać, bo może i chce. Zaprzeczając, wyjdę na hipokrytkę. Więc zaprzeczam. W zamian dostaję wiadomość o tym, że X nie życzy sobie, aby ją atakowano. Nie chce być workiem treningowym. Ma przecież prawo pomylić się przy zgadywaniu, bo nie jest telepatą i przecież nikt nie wie, co komu w głowie siedzi, dopóki ten ktoś mu nie powie o co chodzi. Nie powinnam jej więc winić za pomyłkę.

Pytanie: po co zatem zgaduje? BO X MOŻE. A mnie nie udało się jej jeszcze uświadomić, że to ona jest problemem. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Morze spokoju" - Katja Millay

Zatrzymać czas

#2 „Fifty Shades Of Grey” czyli światowy bestseller!