Suicide Squat



Suicide Squat jest nowym dzieckiem amerykańskiego reżysera Davida Ayera. znanego m.in. z "Bogów ulicy", czy "Furii". O ile nad wcześniejszymi produkcjami krytycy i widzowie się rozpływali, o tyle na "Legion samobójców" wylano kubły pomyj. Nie do końca jest jasne dlaczego. Jestem bowiem pewna, że gust krytyka filmowego również można skrytykować, może być on dla mnie bardzo zły, powiedzmy to w slangu - rakowy, wręcz. Nie mam jednak zamiaru nikogo tu obrażać. Skupię się za to nad kwestią dużo bardziej przyziemną, a mianowicie: czy warto? 

Po kolei. Film na Filmwebie ma ocenę 6,8 (na dzień dzisiejszy). Na Facebook'u ciągle toczą się batalie o to, czy ocena taka jest słuszna czy też nie i dlaczego. Krew, pot i łzy. Zaopatrzmy się lepiej w kij baseballowy (swoją drogą, to ciekawe, w Polsce ponoć sprzedano jakieś 2 miliony takich kijów; bez piłeczek, oczywiście). Najbardziej atakowane, a może powinnam napisać popularne, postacie to: Harley Quinn, Joker, Deadshot. Chociaż Deadshot trochę mniej. Kolejno: Harley nie jest odpowiednio odzwierciedlona, bo w komiksie to była taka, a taka. I ogólnie - nie jarajcie się nią. Nie możecie. Fanki komiksów DC was zagryzą. Joker był w zasadzie bardziej zawodem niż czymś innym. Trudno bowiem, żeby bohater nas irytował, czy budził jakiekolwiek inne emocje, jeśli jego czas na ekranie nie przekracza 30 minut, prawda? No i Deadshot. Deadshot jest czarny. Deadshot jest czarny, bo Will Smith, który go gra również jest czarny. Olaboga, co to się stanęło? Myślę, że Amerykanie nie mają problemu z faktem, że Deadshot jest czarny. Naprawdę, czarny Deadshot jest fajny. Lubię czarnego Deadshota. 

Poza wymienioną wcześniej trójką spotykamy jeszcze inne postaci z Uniwersum DC: Katanę dzierżącą...no...katanę, Boomeranga, superwiedźmę Enchantress alias June Moone, Killera Croca (czy to się odmienia?), El Diablo, czy kapitana Ricka Flagga dowodzącego całą operacją, która jest zlecona z góry przez Amandę Waller.
Tytułowa Task Force X składa się więc w większości z superłotrów, którym przypadło zaszczytne zadanie uratowania świata przed, nazwijmy to, złą magią. 

Najczęściej powtarzającym się zarzutem wobec produkcji Ayera jest nieposkładanie. Brak ciągu przyczynowo-skutkowego. Ja "nieposkładania" nie zauważyłam. Na początku dostajemy coś w stylu szybkiego przedstawienia postaci. Skoro każda jest inna i żadna się nigdy z pozostałymi nie spotkała, nie jestem w stanie sobie wyobrazić jak początek może być NIEPOSKŁADANY? Film trwa dwie godziny. Postaci mamy 8. Gdyby każdej poświęcono składane 10 minut załóżmy... 

Idźmy dalej. Bez spojlerów. Harley Quinn. Wcześniej znana jako Harleen Frances Quinzel. Doktor Harleen Frances Quinzel. Zagorzałe fanki DC twierdzą, że Harley została w tym filmie przedstawiona źle. Jej relacja z Jokerem została zmieniona diametralnie i ogólnie to wszystkie dziewczynki, które jarają się Harley są głupie, bo ta postać ma przeszłość. Stanowczo mroczną. Stanowczo nie jest to postać, którą można by się jarać. Powiedzmy sobie otwarcie: jestem zdania, że każdy może jarać się czym chce. W końcu i tak mu się to znudzi, bo owy obiekt zachwytu przestanie być na czasie - tutaj: wyjdzie z kin. Podobny zachwyt był nad aktorem - Jakubem Gierszałem. Większość napalonych nastolatek kojarzyło go tylko z rolą Dominika w "Sali Samobójców". Kiedy "Sala..." przestała być modna, przestał być modny i Gierszał (ręka w górę, kto jeszcze pamięta Gierszała?!). Myślę, że to samo obowiązuje i tu. Premiera kiedyś się skończy, a wszystkie kosplajerki będą pluć sobie w brodę, że postanowiły zafarbować włosy na czerwono-niebiesko. 

Kolejnym popularnym zarzutem jest czas Jokera na ekranie. Jak pisałam wyżej, nie przekracza on raczej magicznej 30. Pytanie tylko, dlaczego ludzie czepiają się, że film z zamysłu nie będący o Jokerze ma traktować o Jokerze? Może i Ayer nie od końca zaplanował tę postać, ale naprawdę, uważam, że rola Jokera, odegrana przez Jareda Leto nie miała na celu zawojować ekranu. Joker przybył po Harley. Chciał odnaleźć ukochaną. Naprawdę chcielibyśmy oglądać przez dwie godziny Jokera poszukującego zaginionej dziewczyny? Proszę. Zarzut jest więc po prostu głupi. Jeśli chcemy wysuwać oskarżenia w tym kierunku sformułujmy je bardziej pod kątem zmienionej relacji Joker -Harley. W tym wypadku jednak wkroczylibyśmy na ścieżkę rozważań na temat różnic między filmem a papierowym pierwowzorem. Takie dyskusje toczą się praktycznie pod każdą ekranizacją, która jest wzorowana na książkach czy komiksach. Końca jak nie było, tak nie ma. Sami rozstrzygnijcie czy chcielibyście oglądać na ekranie książkę przełożoną w 100% na film. W takim razie po co nam książki?

Koniec rozważań. Odpowiem teraz na pytanie postawione wcześniej: czy warto? Jako, że uwielbiam takie filmy, nieobiektywnie powiem, że TAK. Bo aktorzy są świetni, bo dialogi są zabawne, bo film jest, kurcze, fajny. Naprawdę. Nie jest to produkcja, po której godzinami będziecie siedzieć i rozmyślać na sensem swego życia, ale jest to coś innego. Wcale nie tak bardzo przerysowanego. Wybrałam się na ten film, bo zakochałam się w zwiastunie. Lubię filmy tego typu. Nie doprawiam im filozofii i nie szukam rasistowskich podtekstów. Czytałeś komiksy? Fajnie - obejrzyj film. To tylko film, nie ekranizacja komiksu. Nie czytałeś komiksu? Obejrzyj film. Po prostu. Bo wakacje są nudne, a czasem warto dać szansę czemuś, co nie jest zupełnie w Twoim typie.
Zostawiam Was zatem z garścią mojej filozofii i piosenką - zwiastunem, która skradła moje serce. 

Ściskam, Agat. 



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Morze spokoju" - Katja Millay

Zatrzymać czas

#2 „Fifty Shades Of Grey” czyli światowy bestseller!