Czego uczą się nauczyciele?



Dziś rano przy grzankach z serem i gorzkiej herbacie naszła mnie pewna bardzo dziwna myśl: kształcimy się, robimy magistra, doktora, profesora i dzieci. Moi nauczyciele (włączając również studia) to głównie magistrzy. Czy mając w kieszeni profesora fizyki załóżmy lub nawet historii sztuki dajmy na to, jesteś mniej kompetentny niż polonista z magisterką? Więc DLACZEGO nie jesteśmy w stanie nauczyć naszych dzieci podstawowych rzeczy z polskiego (tak się uwzięłam na ten kierunek)? Robi to za nas ktoś, kto tytułem jest jakby "niższy". Robi to za nas w ogóle ktoś inny. 

Druga kwestia - pofilozofujmy trochę! - dlaczego nauczyciel polskiego posyła swoje dziecko do szkoły, gdzie polskiego uczy inny polonista? Konflikt interesów? 

Chrzanić filozofię rodzącą się nad grzankami z serem. 

Pamiętacie jak pisałam, wróć!, żaliłam się, że moje studia to porażka? Od tamtego czasu minęło jakieś 7 miesięcy. Co się zmieniło? Rzućmy okiem.

Dalej uważam, że schrzaniłam maturę. Dalej uważam, że lepiej dla mnie byłoby, gdybym mogła zakuwać anatomię człowieka, a moja praca polegałaby na krojeniu martwych ciał. To takie interesujące! Dalej tak uważam. Jednak życie nie jest proste i rzadko się zdarza, żeby układało się dokładnie tak, jak sobie to zaplanowaliśmy. 

Nie, nie możesz być każdym. Nie, nie możesz wszystkiego. Wbrew temu co usilnie próbuje Ci wcisnąć Chodakowska jesteś jednym z pierdyliarada ludzików, którzy starają się przeżyć na globie zwanym Ziemią każdy kolejny dzień. Czasem wiąże się to ze znalezieniem czegokolwiek do jedzenia, a czasem ze zwykłym wstaniem z łóżka. Nie wmówicie mi, że absolutnie każdy jest kowalem własnego losu. Nie jest. Niektórzy już na starcie mają z górki. Niektórym życie funduje mnóstwo stromych pagórków, jeszcze inni idą przez równinę równiutką, jakby odrysowaną od linijki. Czy dziecku głodującemu w Afryce możemy powiedzieć z czystym sumieniem, że jest kowalem własnego losu? Przestań się mazać, zrób Skalpel, nabierzesz energii do działania, możesz teraz wszystko, korzystaj z życia. Tyle samo możesz i Ty, człowieku. Niektórzy mają po prostu szczęście. Niektórym zawsze jest łatwiej. Od nich zawsze usłyszysz, że każdy jest kowalem własnego losu. Wiesz czemu? Bo oni MOGĄ to powiedzieć. 

Tak więc zamiast zakuwać anatomię, po raz kolejny czytam(?) "Potop". Nie kroję umarlaków - uczę dzieci w podstawówce. Uczę je polskiego. Uczę je, że książka ma tylko jedną formę - papierową. 

Mam lat dwadzieścia i czytam "Opowieści z Narni". Ciągle wierzę w to, że moja szafa jest magiczna, tylko coś ją blokuje. Nie dojrzała jeszcze do funkcji magicznego przejścia między Światami. Mam dwadzieścia lat i ciągle nie nauczyłam się sprzątać. Brakuje mi powagi, brakuje mi ogłady, ciągle myślę, że dzieci w podstawówce są kotami. Z kotami bowiem umiem się obchodzić. Lubię koty. Na ludziach zaś znam się średnio. 

Od drugiego semestru drugiego roku muszę prowadzić praktyczne lekcje (spoko, to tylko duże koty...). Na początku stres był ogromny, niemal zjadał mnie od środka. Moja debiutancka lekcja zaczęła się od niezjedzenia śniadania i pojechania do szkoły niemal godzinę wcześniej niż to konieczne. Siedziałam i w myślach powtarzałam sobie cały swój scenariusz - to prawie jak gra w teatrze. Improwizowana. Bardzo improwizowana. Przed wejściem dalej się zarzekałam, że nie dam rady. Moja debiutancka lekcja dała mi tyle, że dzisiaj wolę lekcje praktyczne od hospitowanych. Wolę coś robić. Coś przekazać, coś mówić, czegoś się nauczyć. Teoria bowiem nie przygotowuje praktycznie do niczego. Trochę jak z seksem. Na początku jesteś trochę spięty, ale potem wolisz się kochać, niż czytać o kochaniu (he he he...). 

Jako przyszły nauczyciel w teorii uczę się więc jak zadawać pytania, jak stawiać i realizować cele lekcji, jak pracować z tekstem, jak kreślić definicje, które potem dyktuję dzieciom. Uczę się tego i coraz bardziej głupieję. Poważnie. Uczę się czegoś tak oczywistego, że bez nauki o tym, wiem, że to to. Lecz gdy zaczynam się o tym uczyć, okazuje się, że nie wiem nic. Okazuje się, że dzieci w podstawówce mogą być mądrzejsze ode mnie. 

A w praktyce? W praktyce uczę się jak mieć nerwy ze stali, jak nie kląć siarczyście, gdy kreda mi się łamie i spada na podłogę po raz piętnasty, uczę się dumnej miny, gdy przez przypadek rąbnę głową w szklane drzwi i zobaczą to dzieci (w drzwi szklane?! Mosz ci autorytet!). Uczę się lawirowania po schodach na obcasach między siedzącymi dziećmi, uczę się siedzieć z nogą na nodze, elegancko, a nie po turecku czy w rozkroku. Uczę się, że koszulka z Iron Maiden, różowe włosy i dziurawe dżinsy nie przystoją, a w przyszłości być może będę musiała ukrywać swoje tatuaże pod długimi rękawami.

Uczę cudze dzieci. A jaka jest Twoja SUPERMOC?  


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Morze spokoju" - Katja Millay

„Moja jedyna miłości, jutro nigdy nie będzie nasze…”

Mike Carey – Przebierańcy