Mike Carey – Przebierańcy



Tytuł: Przebierańcy

Tytuł oryginału: Dead Men’s Boots

Autor: Mike Carey

Wydawnictwo: MAG

Ilość stron: 452

Ocena: 9/10













Felix Castor umie radzić sobie z umarłymi. To żywi go wkurzają…
Myślicie może, że trudno wymyślić coś dziwniejszego niż pomoc wdowie po przyjacielu w walce z prawnikiem, usiłującym wykraść zwłoki jej męża. Dla Feliksa Castora to dzień powszedni. Zwykle miewa dużo większe kłopoty.
Brutalne morderstwo na King’s Cross wygląda dokładnie jak zbrodnia nieżyjącej od dziesięcioleci amerykańskiej seryjnej morderczyni. Człowiek rozsądny trzymałby się jak najdalej od podobnego bagna, ale Castor nie słynie z rozsądku. Kiedy toczy sądową batalię o ciało – i częściowo duszę – opętanego przyjaciela, Rafiego, dręczy go przeczucie, że te trzy sprawy coś ze sobą łączy.
Być może przy pomocy sukuba, Juliet, i paranoicznego geniusza komputerowego, zombie Nicky’ego Heatha, Castorowi uda się złożyć w jedną całość elementy układanki. I to zanim ktoś zrzuci go w głąb szybu windy albo rozszarpie mu gardło.”


Spotkanie z twórczością Mike’a Careya było, można by rzec, przypadkowe. Dobrze pamiętam ten dzień. Była to moja pierwsza wizyta w piotrkowskiej galerii, która tydzień wcześniej miała swoje wielkie otwarcie. Cieszyłam się z tego niezmiernie, zwłaszcza, że razem z galerią dostałam również Empik. Dla mnie – 15-latki pochodzącej, tak brzydko się wyrażę, z zadupia, było to wręcz spełnienie marzeń. Po pobieżnym przejrzeniu wszystkich półek podeszłam do tej z fantastyką, czyli takiej, której gatunek omijałam szerokim łukiem od zawsze. Mój wzrok przyciągnęła okładka pierwszej części cyklu (dla niepoinformowanych „Mój własny diabeł”. Polecam!). Do tej pory głowię się dlaczego. Może jednak mam wbudowaną tą część kobiecej natury, którą potocznie nazywają intuicją?

Skoro już sobie powspominałam, czas przejść dwa tomy do przodu, czyli do tytułowych „Przebierańców”. Na wstępie zaznaczę, że tytuł nie powinien się wam w żaden sposób kojarzyć z karnawałem, kiedy to ludzie odpicowani jak cholera wlewają w siebie litry alkoholu i do znudzenia próbują się utożsamiać ze swoimi małpimi przodkami, w tracie wywijania ciałem na parkiecie w takt muzyki techno. Bitch please.

Ale po kolei… W tym tomie Castora spotykamy, gdy kuląc się na silnym mrozie podczas pogrzebu swojego przyjaciela, Johna Gittingsa, moralizuje na temat życia, śmierci i zmartwychwstania bez szansy na odkupienie. John bowiem w akcie desperacji włożył sobie lufę do ust i tym samym przyozdobił ściany łazienki strzępkami swojego mózgu. Carla – żona tragicznie zmarłego – nie wierzy jednak w samobójczą (samowolną) śmierć męża. Targana wątpliwościami, zwierza się Feliksowi i tym samym prosi go o pomoc, w ustaleniu rzeczywistych przyczyn śmierci Johna.

Mniej więcej w tym samym czasie na dworcu King’s Cross, zostaje popełnione brutalne morderstwo. Żona domniemanego mordercy jest przekonana, że jej męża opętał duch kogoś, kogo śmiało można określić jako „najgorszy koszmar mężczyzny”. Morderstwo jest o tyle dziwne, że wygląda dokładnie tak samo, jak zbrodnie popełniane przez seryjną morderczynię – Myriam Kale. Tyle, że owa paniusia już od dziesięcioleci nie żyje…
Felix, pomimo początkowego sceptycyzmu, przyjmuje obie te sprawy (jak to w kryminałach noir bywa – głównie z pobudek osobistych), czym, oczywiście, zwala na siebie całą masę naprawdę paskudnych kłopotów.

Sama powieść stanowi znakomite połączenie urban fantasy, kryminału noir, horroru i sensacji. Trzecia część aż kipi od pościgów, bójek i nagłych zwrotów akcji. Pod względem fabularnym książce trudno coś zarzucić. Zawiedzeni mogą być jedynie czytelnicy lubiący snuć domysły i szukać odpowiedzi na główną zagadkę. Niestety konwencja fantastyczna sprawia, że fabuła przybiera naprawdę trudny do przewidzenia kierunek i samodzielne znalezienie rozwiązania jest praktycznie niemożliwe.

O ile dwa poprzednie tomy przez kilka pierwszych stron się ciągnęły, o tyle ten wciąga od razu i dogłębnie. Historia nabiera rozpędu ze strony na stronę, by ponownie zakończyć się spektakularnym finałem... I spokojnym, nieco melancholijnym epilogiem. Taka konstrukcja mi osobiście bardzo odpowiada, nadaje bowiem realizmu całej historii, stroniąc od popularnego w śmieciowej fantastyce finałowego hurraoptymizmu.

Jednak dla mnie prawdziwym sukcesem powieści Careya są bohaterowie. Tak, właśnie bohaterowie.
Jedną z licznych zalet warsztatu pisarskiego Careya jest to, że pozwala swoim postaciom ewoluować z powieści na powieść. Dotyczy to zarówno bohatera głównego, jak i postaci drugoplanowych.

Feliks „Fix” Castor - egzorcysta posiadający detektywistyczną żyłkę, któremu nie wiedzie się najlepiej. Zalega ze spłatą czynszu (zawód egzorcysty jednak nie jest taki opłacalny jak myślicie), nadużywa alkoholu a na domiar złego, gdzie nie pójdzie, tam mu ryj obiją. Podczas, gdy bohaterowie innych tego typu książek w chwilach kryzysowych mogą liczyć na swoje tajne supermoce, Feliks jest ciągle skazany na swój spryt, mięśnie i flet. Owszem, dobrze czytacie flet. Mike Carey zrezygnował z oklepanych już krucyfiksów, Pisma Świętego czy różańca, a z głównego bohatera zrobił ateistę. Poza tym Castor, jest niezwykle charyzmatyczny i ma całkiem niezłe poczucie humoru. Ot, taki „niezawadzający” nikomu człowieczek. Wszystko to zebrane do kupy, sprawiło, że pokochałam tego bohatera całym sercem i długo po zakończeniu serii nie mogłam o nim zapomnieć.

Jak wiele Feliks jest w stanie poświęcić dla dobra prowadzonej przez siebie sprawy, szczególnie gdy ceną, którą musi zapłacić, jest szczęście jego przyjaciół?

Jak dotąd okazało się, że Castor jest w stanie zagłuszyć swoje sumienie i zrobić, co trzeba, nawet jeśli jego bliscy się od niego odwrócą. Jest to z pewnością ciekawy dylemat, który nadaje tej postaci realizmu. W Internecie można spotkać się z porównaniem Feliksa do postaci tragicznej, rodem z dramatu antycznego. Jak dla mnie jest to całkiem trafione scharakteryzowanie Fixa.

Cały cykl obejmujący pięć tomów, jest poprowadzony w narracji pierwszoosobowej pełnej gorzkich monologów, cynicznych dygresji na temat świata oraz niezmiernie ciętych ripost, które nigdy nie opuszczają głowy ich twórcy.
Całość składa się na niebanalne i dobrze napisane czytadło. Ale niestety… Tylko czytadło. Nie zmienia to jednak faktu, że książka jest naprawdę warta uwagi i zapewni czytelnikowi kilka wieczorów wyśmienitej rozrywki.



Komentarze

  1. O, to mnie zaciekawiłaś. Przyznaję, że nieudana okładka trochę mnie zniechęciła, ale fabuła zapowiada się interesująco.
    Widzę, że czytasz "Grę o tron", ja także, recenzja pewnie dopiero w listopadzie się ukaże. "Płatki na wietrze" też już zaczęłam, przeczytałam z 60 stron, ale póki co mam pilniejsze książki do przeczytania. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, okładki są tu faktycznie nieudane, ale ja zwykle kieruję się zasadą, żeby nie oceniać książek po okładce. Dobrym przykładem są tutaj choćby "Upadli", którzy okładki mają przepiękne, ale wnętrzem nie zachwycają. :>

      Usuń
  2. Za urban fantasy niebyt przepadam, ale są tu również elementy kryminału noir, horroru i sensacji a to już zdecydowanie moje klimaty, dlatego rozejrzę się za tą książką w wolnej chwili, bo teraz na razie mam co czytać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Okładka mnie nie zachęca, a treść podobnie, więc spasuję. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie, nie, nie, kompletnie nie dla mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wspomniałaś o tym bohaterze w komentarzu u mnie, więc teraz jestem nim zainteresowana. Zawsze to kolejny detektyw-alkoholik (czy też, jak piszesz, egzorcysta posiadający detektywistyczną żyłkę) do kompletu! :) Okładka faktycznie nieładna, ale recenzje blogowe są ważniejsze niż okładki. No i ten flet brzmi intrygująco. ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam. Bardzo tu przyjemnie. Recenzja ciekawa, ale zastanawiam się czy książka mogłaby mi się spodobać. Dodaję i zapraszam do mnie :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad Czytelniku. Wielką przyjemność sprawia mi czytanie komentarzy i odpisywanie na każdy z nich. Chętnie też poznam nowych ludzi lub podyskutuję. Więc nie krępuj się! Liczę na coś więcej, niż tylko proste "Przeczytam/Nie przeczytam."!

Uwaga! Jeżeli dodajesz komentarz mający na celu promocję Twojego bloga, zostanie on usunięty. Nie będę robić za tablicę ogłoszeniową. (:

Popularne posty z tego bloga

"Morze spokoju" - Katja Millay

„Moja jedyna miłości, jutro nigdy nie będzie nasze…”