Ciche dni

Czasami czuję się, jakbym chodziła obok depresji na palcach. Cicho, ciuchteńko. Wciąż ze wstrzymanym oddechem. Czasem mam wrażenie, że zaraz zabraknie mi powietrza. Że się uduszę. Albo pęknę i zaczerpnę głęboko tchu, z ulgą. A ona to usłyszy. Leniwie uchyli jedno oko i zerknie. Przeciągnie się i z przeciągłym ziewaniem rozejrzy się wokół. I mnie zobaczy. 

Przecież to normalne, że nie lubię poniedziałków. Nikt nie lubi, to nic zdrożnego. Wtorek to właściwie powtórka poniedziałku, więc też mogę go nie lubić. Środa jest taka środkowa. Ani to początek, ani koniec tygodnia, czy da się lubić taki dzień? Czwartek przed piątkiem jest taki męczący. Taki ospały, taki niewiadomojaki i mamy chujowe zajęcia, ale w piątek już będzie lepiej. Piątki lubi każdy, to początek weekendu, to wstęp, przedsmak całych czterdziestu ośmiu cudownych godzin, które możemy wykorzystać tak, jak chcemy. Ale ich też nie lubię. Nadchodzi sobota, a ja mogę myśleć tylko o tym, że nie chce mi się wychodzić z łóżka, że mogę tak leżeć cały dzień. Cały rok. Całe życie. 

Witaj. 

W praktyce nie zostałam zdiagnozowana. Jeśli Wujek Google powie Ci., że masz depresję, to nie przejmiesz się tym jakoś szczególnie. Wujek Google twierdzi, że masz raka jelita grubego, chociaż w rzeczywistości cierpisz na potężnego kaca po piątkowej imprezie. Wujka Googla nie traktuje się poważnie. Nigdy się nie odważyłam iść do terapeuty. Nasłuchałam się i naczytałam o ich właściwościach uzdrawiających i całym kojącym wpływie na moją podburzoną osobowość, ale nigdy się nie odważyłam. Bo przecież już jutro może być lepiej, prawda? Znów będę się uśmiechać i sypać żartami z rękawa, które śmieszą innych ludzi, ale nie mnie. Jeśli dzisiaj zapiszę się do terapeuty z terminem na za trzy miesiące, to nie mam pewności, że przyjdę. Prawdopodobnie nie. Bo za trzy miesiące może być zajebiście. Mogę być najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Albo najbardziej martwym. Głupotą jest więc zawracać głowę człowiekowi, który jest pewnie bardziej zapracowanym, niż ja kiedykolwiek będę. Boję się diagnozy. Bo jest nieodwołalna. Padnie słowo, niby nic nieznaczące, ale potrafiące zmienić całe moje życie. Nie wiem czy chcę je zmieniać. I czasem sama siebie bawię.

Czasem myśli samobójcze do mnie wracają. Tylko czasami i tylko w myślach. Trochę skaczę z wieżowców, trochę podcinam sobie żyły i topię w morzu, nigdy jednak w praktyce. Bo zawsze życie zwycięża z nieżyciem, a myśli pozostają tylko w myślach. Głęboki wdech. 

Śpij spokojnie, suko.

Komentarze

  1. Diagnozy nie są takie ostateczne ;) Mnie trzech lekarzy zdiagnozowało inaczej. Zdarza(ło) się takie uczucie, że chciałoby się przestać istnieć. Nie zabić się, tylko po prostu nie istnieć. Ale jeśli już o tym myślisz, to możesz pójść do terapeuty. Jestem ostatnią osobą, która mogłaby coś tu doradzić, bo sama zmagam się z nieufnością wobec lekarzy, ale diagnoza nie jest nieodwołalna, nie trzeba się bać. Lekarz może się pomylić, przepisać niewłaściwe leki itd. Rok temu poszłam prywatnie usunąć jakąś narośl i lekarka powiedziała, że nikt nie przeprowadzi mi takiego zabiegu ze względu na łuszczycę. Tydzień później inny chirurg usunął mi to w trzy minuty.
    W sumie nigdy o tym nie mówię. To trudny temat, bo zawsze się boję, że tylko zaszkodzę.
    A nie chcesz może przejść czasem na listy czy maile? Bardzo lubię własnoręcznie pisane listy :)

    Ściskam!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad Czytelniku. Wielką przyjemność sprawia mi czytanie komentarzy i odpisywanie na każdy z nich. Chętnie też poznam nowych ludzi lub podyskutuję. Więc nie krępuj się! Liczę na coś więcej, niż tylko proste "Przeczytam/Nie przeczytam."!

Uwaga! Jeżeli dodajesz komentarz mający na celu promocję Twojego bloga, zostanie on usunięty. Nie będę robić za tablicę ogłoszeniową. (:

Popularne posty z tego bloga

"Morze spokoju" - Katja Millay

„Moja jedyna miłości, jutro nigdy nie będzie nasze…”

Mike Carey – Przebierańcy