Faza syrenkowa


Przedwczoraj, kiedy przeglądałam Facebooka natknęłam się na podsumowanie najpopularniejszych seriali na Netflixie, już nie pamiętam gdzie i u kogo. Na jednym z pierwszych miejsc dumnie plasował się serial syrenkowy - "Siren". Moja faza na syrenki dalej trwa, właściwie odkąd pierwszy raz obejrzałam Arielkę, od tamtego czasu uderza mnie ona raz bardziej raz mniej, jak dodamy do tego zapierające dech w piersiach ujęcia bezgranicznego oceanu, kiedy mogę sobie wyobrażać, że kamera zaraz mnie puści i tam wpadnę - to koniec. Jak chcecie się mnie pozbyć, to już wiecie co robić.

"Siren" zaczyna się nieźle i... to tyle. Jako, że nie lubię mieć niedokończonych rzeczy (wyjątkiem są Pokemony, których nie obejrzę na raz w całości...) to wytrwałam do końca, choć czy "wytrwałam" jest dobrym słowem? 

Na samym początku dostajemy kuter rybacki, na który jest właśnie wciągany połów. Rybacy odkrywają, że oprócz standardowych okazów morskiej fauny złapali też coś jeszcze - coś, co jest wyjątkowo drapieżne i agresywne. Na tyle, aby wojsko zaczęło się tym interesować. 
Wraz z upływem czasu w miasteczku pojawia się kobieta, która nie zna ludzkiej mowy i przybyła, aby odnaleźć swoją zaginioną siostrę.

O ile taki początek jest inny, dziwny, mroczny i zdawałoby się, że z serialu będzie coś naprawdę fajnego, o tyle później fabuła zmierza w zupełnie innym kierunku. Liczyłam strasznie na jakiś konflikt tragiczny pomiędzy rasą ludzką a syrenami i po prawdzie go dostałam, ale nie w takiej formie jak bym chciała. To trochę tak, jakby porównać bitwy o Narnię i Śródziemie z bitwą w Zmierzchu. No rozumiecie o co chodzi... Miało być mrocznie, niebezpiecznie i drapieżnie, a wyszło misiowato i nieprawdopodobnie, nawet mało dramatycznie. Po prostu amerykańsko.

"Siren" jest jednym z tych seriali, które można śmiało polecić, jeśli ktoś ma masę wolnego czasu i nie zależy mu, aby serial był szczególnie ambitny, ale żeby w ogóle jakiś był. To chyba jeden z tych seriali. Ogląda się go nieźle, trochę powyżej przeciętnej ratuje go początek. Jeśli lubi ktoś syrenki tak jak ja, bez względu na okrasę jaką do nich podają, to powinien dać radę i wystawić ocenę mniej więcej podobną. Identyczna sytuacja jest, kiedy ktoś lubi czuć małomiasteczkową atmosferę rybackiego miasteczka, w którym krążą legendy o syrenach. Wtedy serial jest naprawdę strawny.
Trudno jest mi polecić bądź odradzić tę pozycję, jest to coś, co można, ale nie trzeba obejrzeć. Zatem to nie jest recenzja, a raczej informacja, że coś takiego istnieje i można sobie załączyć, ale czy załączycie, to już Wasz wybór, bez namówień czy odradzeń z mojej strony. 

Komentarze

  1. Aktorka, która wciela się w tytułową syrenę, mnie zafascynowała ;) Nietuzinkowa uroda, prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, Ryn jest cudna!
      P.S. tak, data, wiem, ale umknął mi ten komentarz. :o

      Usuń

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad Czytelniku. Wielką przyjemność sprawia mi czytanie komentarzy i odpisywanie na każdy z nich. Chętnie też poznam nowych ludzi lub podyskutuję. Więc nie krępuj się! Liczę na coś więcej, niż tylko proste "Przeczytam/Nie przeczytam."!

Uwaga! Jeżeli dodajesz komentarz mający na celu promocję Twojego bloga, zostanie on usunięty. Nie będę robić za tablicę ogłoszeniową. (:

Popularne posty z tego bloga

"Morze spokoju" - Katja Millay

„Moja jedyna miłości, jutro nigdy nie będzie nasze…”

Mike Carey – Przebierańcy