Ulepimy dziś bałwana?


*SPOILERY**SPOILERY**SPOILERY*

„Pierwszy śnieg” autorstwa norweskiego pisarza kryminałów, Jo Nesbo, jest siódmym
z kolei tomem cyklu powieści o komisarzu Harrym Hole – genialnym śledczym uzależnionym od alkoholu i papierosów, pracującym w Wydziale Zabójstw w Oslo. Bohater specjalizuje się w sprawach seryjnych morderstw.
W Oslo jest listopad. Właśnie spadł pierwszy śnieg. Pod oknem pewnej norweskiej rodziny pojawia się bałwan, który nie jest dziełem żadnego z domowników. Jest o tyle dziwny, że zamiast na ulicę, twarz ma zwróconą ku domowi. Obserwator.
W tym samym czasie Harry Hole dostaje anonimowy list podpisany „Bałwan”. Po jakimś czasie odkrywa związek między zabójstwami popełnionymi na przestrzeni kilku lat – każde
z nich było popełnione w dniu, w którym spadł pierwszy śnieg, a na miejscu zbrodni zawsze stał bałwan obserwujący dom.
Kilkanaście lat wcześniej pewien chłopiec dowiaduje się rzeczy, która zmienia diametralnie jego ustabilizowane życie. W tym samym dniu, wracając z matką do domu samochodem, wpadają w poślizg i wjeżdżają na zamarznięte jezioro. Chłopiec wiedział, że dziś zginą…
Jo Nesbo stworzył wyjątkową serię, z wyjątkowym bohaterem, który na przestrzeni lat (tomów) ewoluuje i zmienia się pod wpływem życiowych wydarzeń. W „Pierwszym śniegu” jest on już dość mocno pokiereszowany psychicznie i wyniszczony przez nadmiar alkoholu
i papierosów. Związek z kobietą, na której mu zależało, rozpadł się – teraz ona układa sobie życie od nowa, u boku kogoś zupełnie innego. Tylko jej syn – Oleg – jest zapatrzony
w Harry’ego tak jak dawniej i ciągle żywi nadzieję, że jego matka i on w końcu znowu będą razem.
„Pierwszy śnieg” jest opowieścią o rodzinnych kłamstwach, tajemnicach i zemście. Bałwan jest sprytny i na tyle pewny siebie, że nie boi się podejść blisko, chowa się za maską kogoś bliskiego, kogoś, kogo Harry zna. Wysyła anonimowe listy przed popełnieniem morderstwa i zgłasza zaginięcia przed porwaniami. Jakby chciał już być złapany, bo jego czas powoli się kończy, a on sam kurczy się.
Sprawa Bałwana ma na Harry’ego i jego życie bardzo duży wpływ. Ktoś ważny dla niego zostaje wplątany w śledztwo i tym samym staje się celem dla seryjnego mordercy. Hole musi więc nie tylko rozwiązać jedną z trudniejszych spraw w swojej karierze, ale również ochronić tych, na których mu zależy.
O ile powieść Jo Nesbo była bardzo dobra, zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że rewelacyjna, o tyle jej filmowa adaptacja zaniża poziom diametralnie. „Pierwszy śnieg” Tomasa Alfredsona był jedną z najbardziej wyczekiwanych premier filmowych 2017 roku. Czekałam na nią i ja. Niepochlebne opinie i niezbyt dobrze dobrana obsada aktorska nieco przygasiły mój entuzjazm, ale nie zniechęciły mnie na tyle, żebym porzuciła pomysł obejrzenia adaptacji i przekonania się na własnej skórze, jak bardzo zły potrafi być film. Bardzo starałam się nie patrzeć na adaptację „Pierwszego śniegu” poprzez pryzmat przeczytanej wcześniej książki. Ze wszystkich sił utrzymywałam się na pozycji widza nieuświadomionego, który o filmie wie jedynie tyle, ile wyczytał z opisu.
Bardzo cenię sobie oryginalność w nakręcaniu adaptacji i nie przeszkadza mi, jeśli reżyser to i owo zmieni, bo przecież nikt nie chciałby oglądać książki w stu procentach przeniesionej na ekran, więc dodanie czegoś od siebie, a czasem usunięcie elementów, które spowolniłyby akcję, elementów niepotrzebnych, jest więc koniecznością. Tomas Alfredson nie dokonał jednak niczego z powyższych, a jedynie wymieszał książkowe sceny, tworząc obraz, którego widz, nie przeczytawszy wcześniej powieści, nie będzie w stanie zrozumieć. Fabuła jest tak zagmatwana, a bohaterowie tak płascy, że chwilami zastanawiałam się, czy aby na pewno oglądam film na podstawie prozy Jo Nesbo. Ładne ujęcia norweskich fiordów nie wynagradzają mi poważnych niedociągnięć w fabule, a pojawiające się znikąd śnieżki przy akompaniamencie złowrogiej muzyki, bardziej śmieszą niż straszą, przepraszam.
Bohaterowie są dla mnie niezwykle ważni w każdego typu historiach. Rzekłabym nawet, że są najważniejsi i potrafią podupadającą fabułę uczynić nieco ciekawszą. Często na wszelkiego rodzaju forach internetowych, czy to książkowych (lubimyczytac.pl), czy filmowych (filmweb.pl) można zobaczyć pewną tendencję w ocenie dzieła: jeśli fabuła była kiepska, niespójna i zbyt zagmatwana lub po prostu nudna, przynajmniej postaci były dobrze napisane czy zagrane. Film czy książka dostawał wtedy o gwiazdkę więcej. Dowodzi to, że bohaterowie, ciekawie napisani bohaterowie, są bardzo istotnym elementem każdej historii
i ludzie przywiązują do nich dużą wagę. W „Pierwszym śniegu” Alfredsona nawet to nie działało tak, jak powinno. Harry Hole, w książce genialny detektyw alkoholik, w filmie jest po prostu głupkiem, który mota się między jednym kadrem a drugim w zasadzie do fabuły nie wnosząc nic. Gdzie intelekt? Gdzie błyskotliwość? Gdzie fenomenalna umiejętność dedukcji?
Książka obfituje w sceny, w których Harry jest pijany lub właśnie upija się Jimem Beamem. Jeśli akurat jest trzeźwy, to jego wewnętrzne psy zaczynają warczeć i kłapać próbując wydostać się na zewnątrz i zmusić swojego człowieka, aby ponownie sięgnął po kieliszek. W filmie, oprócz sceny przedstawiającej nam postać detektywa, w której budzi się on w jakimś opuszczonym domostwie i przez przypadek ręką potrąca plastikowy kubek
z niedopitym piwem, o jego nałogu nie wspomniano. Stępiono za to jego geniusz, o czym wyżej napisałam. Gdyby nie jego współpracownica, Katrin Bratt, fenomenalny Harry Hole nie powiązałby spraw z przeszłości, gdyby nie subtelnie wystające z torby koleżanki dokumenty z jeszcze subtelniejszym czerwonym napisem „ŚCIŚLE TAJNE” to Harry zapewne nie wiedziałby kim owa koleżanka jest i po co przybyła do Oslo. Gdyby w książce była scena, w której detektyw mordercę ma na muszce, a zakładnikom nie zagraża chwilowo niebezpieczeństwo, to zapewne skończyłaby się ona strzałem. W filmie jednak Harry rezygnuje z tego przywileju na korzyść zgadywanek. Jego bezmyślny czyn staje się tym bardziej głupszy, kiedy w pogoń za mordercą rusza nieuzbrojony i w swej brawurze wyzywa go do walki na lodowisku. Jedno z najgłupszych filmowych zakończeń, jakie w życiu widziałam. Jak wielu zbiegów okoliczności trzeba, aby pojmać i zabić mordercę? Dwugodzinny film wystarczy.
Filmowe postaci są, dla mnie przynajmniej, odrobinę nieautentyczne i sztuczne w tym, co robią. Książkowa Rakel jest bardziej rozdarta między Harrym, a możliwością ułożenia sobie nowego, lepszego życia, niż chciałaby przyznać. Zawód, jaki sprawia Olegowi Harry
w książce boli bardziej, tu jest ledwo zauważalny, jak wzruszenie ramion chłopca. Relacje między szefem policji, a nieokrzesanym detektywem są pierwotnie bardziej zażyłe i zasługują na więcej niż jedno zdanie, a filmowe morderstwo jednej z głównych postaci jest dla reżysera jak strzał w stopę.
Porównując dalej: w filmie morderca ginie. Widz, który nie przeczytał książki będzie mniej zdegustowany niż ten, który lekturę powieści ma za sobą. W książce Bałwan nie zostaje zabity, ponieważ perspektywa pobytu w więzieniu i upływającego powoli czasu, satysfakcjonuje Harry’ego bardziej. W adaptacji tak ważny wątek, jak choroba mordercy, zostaje nieporuszony, podobnie zresztą sytuacja przedstawia się z motywem, który napędzał Bałwana. Pytania dlaczego Bałwan zabijał, dlaczego zabijał, kiedy spadł pierwszy śnieg, dlaczego lepił bałwany obserwujące dom i wreszcie – dlaczego jego ofiarami były matki
i mężatki, pozostają bez odpowiedzi, co może być dla niektórych źródłem frustracji. Dla mnie było.
Podsumowując: film nie był najlepszą rzeczą na świecie i może lepiej byłoby, gdyby nie powstał. Fani prozy Jo Nesbo są zniesmaczeni tym, jak bardzo można zepsuć powieść poprzez nieudaną jej adaptację.
Czyżby największy zawód 2017 roku?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Morze spokoju" - Katja Millay

„Moja jedyna miłości, jutro nigdy nie będzie nasze…”

Mike Carey – Przebierańcy