Mein süßer November
Ledwo nadszedł mój ukochany listopad, a już jest go
ponad połowa i nie dociera do mnie, że za dwa tygodnie będziemy musieli się
rozstać, bo nadejdzie już grudzień. Mam ostatnio dziwne uczucie czasu
przeciekającego przez palce. Niedawno też był grudzień i narzekałam, pamiętam,
na Boże Narodzenie. Z perspektywy czasu stwierdzam, że było ono bardzo
szczęśliwe, ale to dopiero z perspektywy czasu. Po jakimś czasie wszystko
wydaje się inne i jakoś bardziej doceniamy to, czego już nie ma. Zeszły
grudzień wydaje mi się oddalony o miliony lat świetlnych co najmniej. Wtedy
wszystko było inne. I ja byłam inna.
W ten jesienny wieczór z posmakiem przymrozku
zrobiłam dużo dobrego, bo oprócz wstania z łóżka objechałam biblioteki,
zawitałam do okulisty, zjadłam obiad, odwiedziłam dziadka i przeczytałam
kilkadzieścia stron „Rzeźni numer pięć…”. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć,
że „Rzeźnia…” jest niezła. I to bynajmniej nie dlatego, że ludzie się tam
mordują (choć się mordują, bo to II wojna światowa). Żarty o zdechłej fujarce
przestały mnie bawić już w gimnazjum, a tu jednak były dość śmieszne. Kładę się
więc spać w poczuciu spełnionego obowiązku egzystencjalnego. Trochę powiało
sarkazmem, ale to nic.
Piję ciepł(aw)ą herbatę i zapamiętale roztrząsam
konflikt tragiczny jak zjeść trufla, żeby myte zęby dalej były ładne i białe i
gładkie i w ogóle super. Fajnie mieć takie poważne problemy. Od października
zaczęła mi się uczelnia, więc trochę czasu mam zagospodarowane, a trochę jednak
wolnego, który mogę dobrze zagospodarować. Zatem leżę, oglądam seriale i bajki,
w przerwach przynosząc sobie nowe porcje jedzenia. Jestem bogatsza o jakieś 40
odcinków „Nowej szkoły króla”, trzy sezony „Black Mirror”, niecały pierwszy
sezon „Orange Is The New Black” i jeden sezon + dwa odcinki drugiego sezonu „Riverdale”.
Mam się nie najgorzej. Jak mi się znudzi to odrabiam prace domowe i w głowie
układam niemieckie monologi o swoich studiach, planach i lubianych
przedmiotach, a wszystko to oczywiście w akademische Sprache (czujecie to
twarde „ch” i ciemne „a”?). W międzyczasie chłonę bloga Polki w Szwecji. Sztokholm śni mi się po nocach. Trochę boję się stycznia.
Zjadłam dzisiaj Kinder Niespodziankę. Niestety nie
trafiłam na zabawkę z nowej edycji Minionków. Jeśli ktoś posiada i nie zbiera,
chętnie przygarnę.
Co słychać u Was, kochani?
Ściskam, A.
Też mi się marzy Sztokholm, głównie za sprawą lektury Larssona czego pewnie się domyślasz. Ja walczę o dobrą organizację czasu, staram się pogodzić pasje z obowiązkami. Ponoć. Mirror mirror jest całkiem niezłe, wiec może coś o nim napiszesz jak już obejrzysz?
OdpowiedzUsuńUdanego oglądania, ściskam mocno :*
"Mirror, mirror"? Nie słyszałam. Po wygooglowaniu odsyła mnie do "Królewny śnieżki" z 2012 roku z Julią Roberts i Lilly Collins, czy o to Ci chodzi, Jagu? Jeśli tak, to oglądałam to już dawno. :)
UsuńNo, jakoś tak wyszło, że pomyliłam :(
Usuń