Potwory spod łóżka...



...czyli o tym, jak moje studia łączą się z kryminałem.

Taki enigmatyczny kierunek, jakim jest filologia polska z logopedią. Wśród mas zadufanych w sobie idiotów i opłaconych doktorów, nieśmiało wyróżnia się postać, rzekłabym - alma mater - tego kierunku. Neurologopedy. Miała pomysł i dążyła do zrealizowania go. Nie mnie oceniać, czy zrobiła słusznie. Kierunek w zasadzie jest niezły. Dziecięce zaburzenia typu: autyzm, FAS, ADHD i tym podobne miałam więc opanowane. Ograniczyło to zatem ilość wstukiwanych w google haseł. 

Fabuła przedstawia się... nieźle. Naprawdę nieźle. W czasach, kiedy za jedyne książki, które mogłam przeczytać dla rozrywki uznawano "Sól ziemi" bądź "Nad Niemnem", kryminał z całkiem nieźle zarysowana fabułą był wręcz zbawienny. Nie narzekałam. 

Mamy zatem wielopokoleniowe rodziny. Obie równie martwe. Jedyne co ich łączy to to, że ich dzieci były swego czasu leczone w dziecięcej klinice psychiatrycznej. W owej klinice spotykamy Danielle Burton - dyplomowaną pielęgniarkę po przejściach. Jako jedyna ocalała czuje się w obowiązku ratować świat. A może nie? 

Sprawę przejmuje bostońska komendant policji - D.D. Warren. Z tej strony mamy schemat dość typowy i w zasadzie, gdyby Gardner nie poświęcała prywacie D.D. tak małej ilości stron, pewnie nie dobrnęłabym do końca. Ambitna komendant, oczywiście z figurą modelki i burzą kręconych blond włosów, wychodzi ze skóry, dwoi się i troi, aby udowodnić swoją wartość i niezwykłą moc charakteru w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Partnera oczywiście nie ma, o dzieciach nie marzy, a wręcz się ich boi. Życie jest dla niej łaskawe (zdziwieni?) - D.D. spotyka powalającego na kolana przystojniaka, który w dodatku umie gotować i jest piekielnie inteligentny - szczęściara!

Rzadko miewam swoich ulubionych bohaterów. Muszą mnie naprawdę czymś zaskoczyć, żebym mogła ich uznać za interesujących. Większość toleruję, niektórych nie znoszę, jeszcze inni są irytujący. Logiczne zatem, że nasuwa się pytanie: dlaczego oceniałam książkę tak wysoko? Odpowiem: przez dzieci. To dzieci były tutaj głównymi bohaterami. Najbardziej charakterystycznymi i barwnymi postaciami. Bo czuły bardziej. Bo świat astralny Andrew Lightfoota był dla nich bardziej dostępny. Mnie nie przekonał. Do łyknięcia tego mistycznego bełkotu nie przekonali mnie też dorośli, którzy albo wątpili albo wręcz za bardzo w to wierzyli. Jednak kołyszące się na boki ciało dziecka pod sufitem przy akompaniamencie kołysanki nuconej przez psychopatę książki Mastertona jest przekonujące dużo bardziej. 

Dzieci tu umierają, popełniają zbrodnie. Dzieci są złe. Nic dziwnego, że D.D. się ich boi, prawda?  
Co wydarzyło się 25 lat temu w samotnym domku na pustkowiu?
Jaki ma to związek z teraźniejszymi wydarzeniami?
Co ukrywa Danielle Burton? 

Potwór spod łóżka wychodzi w ciemności. Nie śpi. Śpiewa dzieciom kołysanki. 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Morze spokoju" - Katja Millay

„Moja jedyna miłości, jutro nigdy nie będzie nasze…”

Mike Carey – Przebierańcy