Virginia C. Andrews – Kwiaty na poddaszu




Tytuł:  Kwiaty na poddaszu

Tytuł oryginału: Flowers in the Attic

Autor: Virginia C. Andrews

Wydawnictwo: Świat Książki

Ilość stron: 379

Ocena: 8/10











„Szczęśliwą z pozoru rodzinę Dollangangerów spotyka tragedia – w wypadku samochodowym ginie ojciec. Matka z czwórką dzieci zostaje bez środków do życia i wraca do swego rodzinnego domu. Niezwykle bogaci rodzice mieszkający w ogromnej posiadłości wyrzekli się córki z powodu jej małżeństwa z bliskim krewnym, a narodzone z tego związku dzieci uważają za przeklęte. W tajemnicy przed dziadkiem rodzeństwo zostaje umieszczone na poddaszu, którego nigdy nie opuszcza. Dzieci żyją w ciągłym strachu, a odkrycie, jakiego dokonuje najstarszy brat, stawia rodzeństwo w obliczu nieuniknionej katastrofy.”

„Kwiaty na poddaszu” już od jakiegoś czasu stały na mojej półce, zapomniane i niedocenione, bo ja przecież nie lubię obyczajówek. Kojarzą mi się z wszechogarniającą nudą, która wyziera do mnie z każdej przewracanej strony i niczym złośliwy chochlik wystawia moją cierpliwość na ciężką próbę. Nie muszę chyba zaznaczać, że rzadko udaje mi się przejść tą próbę z pozytywnym skutkiem? Na tą powieść skusiłam się tylko i wyłącznie dlatego, że nie miałam aktualnie nic do czytania, a czytać muszę i to najlepiej cały czas. Tak więc doprowadzona do ostateczności, postanowiłam sięgnąć po zakurzoną i upchnięta w zakamarek półki powieść pani Andrews. Wyobraźcie sobie więc moje zdziwienie, kiedy ta z pozoru szara i nieciekawa obyczajówka zaczęła mnie wciągać, stawiając na dość stromej krawędzi między fikcją a życiem toczącym się gdzieś z boku. Życiem, które poprzez pryzmat stronic pachnących starością i tuszem, wydawało się całkowicie nierzeczywiste. Umykające gdzieś w podświadomości.

Rodzinę Dollangangerów poznajemy w momencie, gdy Chris i jego młodsza siostra Cathy wracają z przejażdżki rowerowej i zaraz potem dowiadują się, że ich matka jest w bliźniaczej ciąży. Nie są z tego powodu zadowoleni. Bo jak ktokolwiek, a zwłaszcza, jakiś inny, obcy dzidziuś może im odebrać kochanych rodziców i zatrzymać ich tylko dla siebie?

Epizod ten trwa dość krótko, bowiem już po kilku stronach, kiedy to jesteśmy świadkami udobruchiwania zranionej do głębi Cathy przez ojca, przenosimy się 5 lat do przodu. Jest piątek – najszczęśliwszy dzień tygodnia dla całej rodziny, bowiem w ten właśnie dzień zapracowany ojciec wraca do domu i przywozi ze sobą mnóstwo prezentów. Ten piątek jest o tyle szczególny, że ów głowa rodziny właśnie obchodzi swoje 36. urodziny. Dzieci wraz z matką przygotowują więc dla ojca przyjęcie-niespodziankę, nie dopuszczając nawet do siebie myśli, że podczas, gdy oni się śmieją i w radosnym napięciu oczekują momentu, gdy będą mogli ile sił w płucach krzyknąć „NIESPODZIANKA!”, ich ukochany rodziciel stygnie już w kostnicy…

Odtąd już nic nie będzie takie samo. Matka, która w dzieciństwie była rozpieszczana i miała wszystko czego dusza zapragnie na kiwnięcie palca, zostaje bez środków do życia i jakichkolwiek perspektyw na przyszłość. Przez całe życie bowiem uczono ją jedynie, żeby wyglądać. Żeby być piękną, ale bezwartościową ozdobą życiową. Postanawia więc spakować najpotrzebniejsze rzeczy i wraz z dziećmi wyrusza do bogatej posiadłości swoich rodziców, gdzie stawia przyszłość wszystkich pod wielkim znakiem zapytania. Pewne wydarzenia z przeszłości sprawiają, że matka nie może pokazać swoich dzieci ich dziadkowi - gdyby to zrobiła, przekreśliłaby szansę odziedziczenia jego majątku. Wszystko jednak wskazuje na to, że mężczyzna już niedługo odejdzie z tego świata. Do tego czasu czwórka dzieci zostaje ulokowana w małym pokoju z przejściem na poddasze. Według prognoz jakie czyniła im matka potrwa to tylko kilka dni, a potem będą już mogły korzystać ze wszystkich przywilejów jakie daje im bogactwo. Dni zaczynają składać się na tygodnie, miesiące, i wreszcie, lata... Cathy i Chris zaczynają dorastać i, w sytuacji braku możliwości kontaktu z innymi rówieśnikami, niebezpiecznie zbliżać się do siebie...

Brzmi nieprawdopodobnie, prawda? Jednak żyjemy w XXI w., gdzie zewsząd słyszymy o wszelakich okrucieństwach, nawet tych najbardziej wymyślnych, jakie człowiek jest w stanie zaserwować drugiemu człowiekowi, aby tylko osiągnąć zamierzony cel.

Początkowo czytelnik nie przeczuwa czającego się za rogiem niebezpieczeństwa i zamiaru krzywdy, jaka zostanie mu sprezentowana. Jakby nie patrzeć, sytuacja nie może być przecież taka zła. Dzieci mają dach nad głową, regularnie otrzymują jedzenie i przepiękne prezenty, które co jakiś czas kupuje im matka. Cały ten teatrzyk jednak bardzo szybko się kończy. Matka, początkowo zagubiona i ponad wszystko kochająca swoje dzieci kobieta, z czasem przeistacza w luksusową, wyrachowaną damę i podczas, gdy jej pociechy skazane są na zamknięcie i wyłącznie własne towarzystwo, ona sama podróżuje, bierze udział w przyjęciach, flirtuje. Z czasem też zaniedbuje wizyty, które z codziennych zyskują miano cotygodniowych, aby na końcu przejść w „od czasu do czasu”, gdzie Corrine wchodzi i wychodzi pozostawiając po sobie jedynie drogie prezenty, którymi ma nadzieję wynagrodzić dzieciom stracony czas. Wszelkie pretensje ze strony rodzeństwa traktuje jako akty niewdzięczności i karze je za to, ignorancją ze swojej strony przez kolejne kilka dni. Nieustannie próbuje wywrzeć wrażenie kochającej matki, nie tylko na naiwnych dzieciach, które spijają z jej ust fałszywe deklaracje miłości i równie nierzeczywiste wizje o będącym już tuż-tuż bogactwie z wyjątkowym namaszczeniem, ale również na czytelniku. Corrine Dollanganger (Foxworth), jest tym typem postaci, które irytują od samego początku. Najpierw swoją niezaradnością życiową i ciągłym mazgajeniem się, a potem niesamowitym wyrachowaniem i robieniem za męczennika, podczas, gdy tak naprawdę nie musieli robić nic, aby wyjść na prostą. Ta postać zdecydowanie wzbudza gniew i zniesmaczenie. Zwłaszcza, gdy ktoś, podobnie jak ja, jest szczególnie czuły na krzywdę zadawaną bezbronnym.

Język autorki jest bardzo ubogi. Nie wiem czy jest to spowodowane tym, że cała historia jest opowiadana z punku widzenia 12-latki i autorka za bardzo chciała się wczuć w rolę przestraszonego i zagubionego dziecka, czy po prostu faktem, iż „Kwiaty na poddaszu” są pierwszą książką napisaną przez panią Andrews. Niektóre wydarzenia nie łączą się ze sobą w logiczny sposób, a podczas czytania czytelnikowi przez cały czas towarzyszyło przeczucie, że część opisywanych scen jest dość nieprawdopodobna. Jej fenomen polega jednak na tym, że zamiast doszukiwać się ewentualnych błędów, wolimy śledzić przebieg zdarzeń. Całym sercem kibicujemy uwięzionym dzieciom, choć podświadomie wyczuwamy nachodzącą tragedię. 

Nie jestem wam w stanie powiedzieć, którego z bohaterów obdarzyłam szczególną sympatią. Podejrzewam jednak, że tu w gruncie rzeczy nie chodziło o polubienie bohaterów, a jedynie podziwianie ich w jakiś sposób. Jeżeli miałabym wskazać bohatera, który był w jakiś sposób dla mnie szczególny, wskazałabym Chrisa. Najstarszy brat, na którego od chwili zamknięcia rodzeństwa na poddaszy spadają wszystkie obowiązki głowy rodziny. Był on dla mnie postacią w pewnym sensie tragiczną. Kochał i ufał matce bezgranicznie, a na jakiekolwiek zarzuty w jej stronę odpowiadał agresją, broniąc w ten sposób kobiety, która w jego oczach była chodzącą doskonałością. Ze względu na tą szczególną więź, która łączyła go z rodzicielką, jej zdradę i oszustwo odczuł najboleśniej z rodzeństwa. Ponadto, podczas, gdy Cathy miała przez kilka krótkich chwil matkę, on nie miał nikogo z kim mógłby porozmawiać o zachodzących w jego ciele zmianach i o skomplikowanym procesie dorastania. Mimo to walczył dzielnie do samego końca, wypełniając obowiązki, którymi nie powinno się obarczać dziecka w jego wieku. Dla mnie Christopher był szczególną postacią, która zapewne na długo zapadnie mi w pamięć.

Książkę odłożyłam dopiero przed sekundą i nadal waham się, czy wystawiona przeze mnie ocena jest słuszna. Miałam bowiem niemałe trudności z ustosunkowaniem się do tej powieści.

Cóż mogę więc dodać? Książkę czytało się naprawdę dobrze, pomimo topornego języka i pewnych nieścisłości w fabule. Jestem pewna, że już niedługo sięgnę po kontynuację. To przejmująca opowieść o wszechobecnym egoizmie, wygodnictwie i braku jakiejkolwiek odpowiedzialności i zaradności życiowej. Nawet mając świadomość pewnych niedociągnięć, nie sposób przerwać lektury, książkę trzeba przeczytać do samego końca. Ze swojej strony gorąco polecam każdemu miłośnikowi gatunku, no i tym bardziej wymagającym czytelnikom.

Komentarze

  1. Świetna recenzja, widziałam jakiś czas temu książkę w promocji, ale kompletnie nie wiedziałam, czego mam się spodziewać. A jednak historia warta uwagi, ogólnie nie gustuję w tej tematyce, ale to nowe życie rodziny mnie ciekawi. Mam nadzieję, że mi język nie będzie przeszkadzał. Możliwe, że poszukam w bibliotece. ;)

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dobrze wspominam tę książkę i już nie mogę doczekać się, kiedy sięgnę po drugi tom, który już leży na moim biurku. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ocena zachęca, fragment o języku trochę mnie odstrasza, a tematyka ni to przyciaga, ni to odpycha... Chyba trzeba będzie się na własnej skórze przekonać, jak jest naprawdę...

    Widzę, że czytasz Finale, jak dla mnie moja druga ulubiona część z tej serii, ale całe Szeptem ubóstwiam ^^

    Kurczę, musiałaś mi o Castorze przypominać? Narobiłaś mi apetytu... Jak tylko skończę Harry'ego biorę się za Felixa. Już kurczę tęsknię, a podczytywałam sobie pierwsze strony i coś mi mówi, że tą częścią autor udowodni swoje możliwości...

    OdpowiedzUsuń
  4. Moje klimaty, przeczytałabym z najmilszą chęcią:)
    http://qltura.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo podoba mi się Twoja recenzja, świetnie piszesz. Niby długa, ale nie nudzi. :)
    A książka już czeka u mnie na półce. Cieszę się, że recenzja jest pozytywna i nie muszę się jakoś szczególnie obawiać.

    Przeczytałam Twój komentarz u "Dziecię mroku recenzje". I przepraszam, ale wepchnę się w temat - ja znam BMTH i A7X. Słucham obydwu, ale Avenged Sevelfold jest zdecydowanie lepszy i należy do moich ulubionych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie wiem. Jak dla mnie ostatnio właśnie bardzo dużo osób zainteresowało się tą muzyką. Przynajmniej tak jest w moim otoczeniu. Ja jakoś szczególnie nie uwielbiam BMTH, słucham ich sporadycznie. Ale A7X jakoś jak to ujęłaś działa na mnie kojąco.
      Masz jeszcze może jakieś ulubione zespoły?
      O tak. Harry Potter to genialna seria. :)

      Usuń
  6. "Kwiaty na poddaszu"... czytałam, nawet pokusiłam się o kolejne części :) Film też oglądałam i polecam, niech nie odstraszy Cię to, że był kręcony w ubiegłym wieku. A o samej książce mogę powiedzieć tyle, że debiut pani Andrews był jak dla mnie najlepszy z całej jej twórczości :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Oglądałam film, podobał mi się, więc oczywiście postawiłam sobie za wyzwanie przeczytać książkę, którą niedawno wypożyczyłam z biblioteki. Niedługo zaczynam ją czytać i nie mogę się doczekać!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad Czytelniku. Wielką przyjemność sprawia mi czytanie komentarzy i odpisywanie na każdy z nich. Chętnie też poznam nowych ludzi lub podyskutuję. Więc nie krępuj się! Liczę na coś więcej, niż tylko proste "Przeczytam/Nie przeczytam."!

Uwaga! Jeżeli dodajesz komentarz mający na celu promocję Twojego bloga, zostanie on usunięty. Nie będę robić za tablicę ogłoszeniową. (:

Popularne posty z tego bloga

"Morze spokoju" - Katja Millay

„Moja jedyna miłości, jutro nigdy nie będzie nasze…”

Mike Carey – Przebierańcy