Nie tylko Potwór z Loch Ness…
Tytuł oryginału: Män som hatar kvinnor
Autor: Stieg Larsson
Wydawnictwo: Czarna Owca
Ilość stron: 634
Ocena: 9/10
Tytuł: Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet
Tytuł oryginału: Män som hatar kvinnor
Gatunek: Thriller/ Kryminał
Produkcja: Dania, Niemcy, Norwegia, Szwecja
Premiera:
6 listopada 2009 (Polska)
27 lutego 2009
(świat)
Reżyseria: Niels Arden Oplev
Scenariusz: Nikolaj Arcel, Rasmus Heisterberg
Czas: 145 min
„ Skazany w procesie
o zniesławienie dziennikarz śledczy podejmuje się niezwykłego zlecenia. Na
prośbę właściciela koncernu przemysłowego bada tajemniczą sprawę kryminalną
sprzed lat. Wraz z pomagającą mu młodą outsiderką Lisbeth, zagłębia się w
mroczą i krwawą historię rodziny. Kolejne elementy łączą się w całość i
przybliżają do rozwiązania śmiertelnej układanki. W trakcie śledztwa, między
dziennikarzem i dziewczyną rodzi się fascynacja.”
Długo zastanawiałam
się czy ocenić dla was film czy książkę. Po krótkim namyśle stwierdziłam, że
ocenię jedno i drugie w oparciu o siebie nawzajem (zaręczam jednak, że w ten
sposób otrzymamy dość pokaźnych rozmiarów wpis) . Pełnego obrazu nie mam,
ponieważ nie oglądałam „Dziewczyny z tatuażem”. Patrząc jednak po obsadzie i
fakcie, iż jest to film amerykański, mniemam, że niewiele straciłam. Nie
szkodzi. Ocenię szwedzkie produkcje. Zacznijmy więc od książki. Ostatnio bowiem
oceniam dla was same filmy, więc tym razem zacznę od książki.
Czego możemy się
spodziewać po kontrowersyjnym, na co dzień zajmującym się prawicowym ekstremizmem i rasizmem,
dziennikarzu? Bomby moi drodzy. Bomby przez wielkie „B”. Stieg Larsson ową
bombę rzucił. Niewiele było potrzeba, aby postanowił napisać powieść, która
zawiera w sobie wiele ciekawych informacji, zdobytych na przestrzeni lat. Dla
czytelników są one niezwykle wartościowe i cenne w tego typu publikacjach.
Nadają im prawdziwości i realizmu.
Jednak Stieg Larsson,
po włożeniu ogromu pracy w trylogię Millennium, pożegnał nas w listopadzie 2004
roku nie doczekawszy jej wydania, a także sukcesu, który osiągnęła w stosunkowo
krótkim czasie od jej ukazania się w księgarniach.
O powieści
dowiedziałam się od mamy. Poleciła mi ją, kiedy na książkowym głodzie,
desperacko szukałam czegoś do ‘zeżarcia’. Do lektury podeszłam więc niezwykle
zachłannie i, żeby was nie skłamać, całą 640-stronicową książkę łyknęłam w
niecałe dwa dni. Później, przeglądając Internet w poszukiwaniu jakichkolwiek
informacji na jej temat, dowiedziałam się jak ogromne ma rzesze fanów. Zwykle
„zbierałam informacje” przed rozpoczęciem czytania, jednakże bardzo często
bywało tak, że sięgając po daną pozycję literacką, pragnęłam chłonąć
superlatywy, które tak licznie wypisywali użytkownicy różnego rodzaju portali.
Niejednokrotnie w tego typu sytuacjach spuszczano na mnie wiadro zimnej wody, które
skutecznie chłodziło mój pierwotny zapał i uświadamiało mi, że dana powieść
albo została przereklamowana przez liczny tłum, albo moje oczekiwania w
stosunku do pochłoniętego tekstu okazały się być zbyt wygórowane.
Jednym z głównych
bohaterów powieści jest dziennikarz - Mikael Blomkvist. Przez niektórych
uważany za „ostatni bastion dziennikarskiego wandalizmu”. Idę o zakład, że
słowa te były wypowiedziane przez któregoś z obrzydliwie bogatych wypierdków,
których ów dziennikarz zdążył już ośmieszyć w jednym ze swych licznych
artykułów. Owszem, można go postrzegać i w ten sposób, bowiem właśnie tym się
zajmował - ośmieszaniem i konstruktywnym krytykowaniem bogatszej części
społeczeństwa oraz ich lewych interesów. Podczas jednej, niczym
niewyróżniającej się, nasiadówki ze starym przyjacielem, Mikael zdobywa
niezwykle cenne i potwierdzone informacje na temat jednego z rekinów biznesu –
Hansa-Erika Wennerströma. Kiedy Blomkvist rozpoczyna pracę nad artykułem,
mogącym obalić biznesmena, pojawia się nagle inny, i zdawałoby się, że większy,
trop. Na ślepo podążając za tą perełką dziennikarz wpada w pułapkę,
najprawdopodobniej zastawioną przez samego Wennerströma. Tym sposobem zostaje
oskarżony o zniesławienie i skazany na 6 miesięcy więzienia. Dość mocno
nadszarpuje to jego wiarygodność, a co za tym idzie Mikael decyduje się opuścić
gazetę i przyjąć propozycję rozwiązania kryminalnej zagadki od właściciela
koncernu – Henrika Wangera, który w zamian oferuje mu szczodre wynagrodzenie i
pewne bardzo przydatne informacje. Blomkvist z początku niechętnie, ale w końcu
godzi się na podjęcie próby rozwiązania zagadki, która prześladuje mieszkańców
Hedestad od ponad 40 lat.
Co mają do ukrycia
poszczególni członkowie rodziny Wagnerów?
Co uda odkryć się
Blomkvistowi i jakie to będzie miało skutki?
Jaką rolę odegra w
jego życiu ekscentryczna outsiderka Lisbeth Salander?
Stieg Larsson stworzył powieść, która w dużej mierze zbudowana została z niekończących się opisów. Dotyczą one zarówno miejsc, w których przebywają bohaterowie, jak i również wydarzeń, które towarzyszą czytelnikowi na każdym kroku. Dość szczegółowo przedstawiają nam one historię potężnego i zarazem bezwzględnego rodu. Autor stworzył je jednak tak genialnie, że nie sposób się było od nich oderwać, nie wspominając już o nudzie. Przy mojej ogólnej niechęci do tekstów z ograniczoną ilością dialogów, doczytanie jakiekolwiek tekstu do końca, graniczy z cudem. W tego typu przypadkach książka musi być naprawdę rewelacyjna, a pisarz niezwykle uzdolniony, ażeby można było mówić o jakikolwiek zachwytach, czy chociaż minimalnej aprobacie. Karl Stig-Erland Larsson (bo tak właściwie nazywa się autor trylogii Millennium) okazał się być właśnie takim twórcą. Wydobywające się spod jego pióra opisy, w niczym nie przypominają tych, z którymi miałam do czynienia do tej pory. Zostały one bowiem skonstruowane w sposób, który nie zraża do siebie potencjalnych odbiorców.
Językowi autora nie
mogę nic zarzucić. Jest on znakomity. Książka została napisana typowo po
dziennikarsku. Prawdziwie z nutą uszczypliwości, dzięki czemu jest niebywale
wciągająca i bardzo szybko się ją czyta.
„Mężczyźni, którzy
nienawidzą kobiet” mają do zaoferowania znacznie więcej niż tylko znakomity
język, którym posługuje się szwedzki pisarz i publicysta. Ą to chociażby
bohaterowie, obok których nie sposób przejść obojętnie. Każdy z nich na swój
sposób wpływa na uczucia potencjalnego Mola Książkowego i odciska stały ślad,
nie pozwalając o sobie zapomnieć. Muszę przyznać, że Larsson w interesujący
sposób połączył dwie, kontrastujące ze sobą osobowości: szwedzkiego
dziennikarza bez skazy, który z podniesioną głową kroczy przez życie i
aspołecznej hakerki, która większość życia spędziła w zakładzie psychiatrycznym
bądź też pod opieką kurateli. Ponadto swoją edukację zakończyła bardzo
mizernie, co jednak nie stanowiło przeszkody, aby w swoim zawodzie była
najlepsza.
Całość składa się na
niebanalne i kontrowersyjne dzieło, od którego nie sposób się oderwać aż do
ostatniej nieprzeczytanej strony. Ciekawy pomysł na napisanie historii w
połączeniu z nienagannym warsztatem pisarskim sprawił, że Stieg Larsson
osiągnął olbrzymi sukces. Ukazał on Szwecję taką, jaką jest w rzeczywistości.
Zimną, brutalną, pozbawioną wszelkich skrupułów. Pokazał świat pełen
bezwzględności, nienawiści i okrucieństwa, którego celem jest jedynie
zaspokajanie zwierzęcych instynktów wśród członków cywilizowanego
społeczeństwa. Czytając powieść Larssona zastanawiałam się czy ta zimna i
bezduszna Szwecja jest tą samą teraźniejszą Szwecją. Czy w pierwszym tomie
trylogii Millenium zawarte jest choć ziarno prawdy. I wiecie co? Doszłam do
wniosku, że skoro pisał to dziennikarz, to powieść nie może być już bardziej
prawdziwa. To rodzi z kolei pytanie: Czy to potwór z Loch Ness powinien budzić
w nas strach?
Wiem jedno: dla
światowego czytelnictwa śmierć Karla Stiga-Erlanda Larssona była ogromną
stratą.
Przejdźmy więc teraz do filmu. Co takiego znajdziemy w filmie czego w
książce nie ma i na odwrót? Otóż przestrzegam was moi drodzy czytelnicy, że
film, chociaż bazujący w dużej mierze na książce, nie odzwierciedla jej
dokładnie słowo w słowo (wyjątkiem są tu jedynie niektóre dialogi rodem wzięte
z lektury). Dalsze produkcje, tudzież „Dziewczyna, która igrała z ogniem” oraz
„Zamek z piasku, który runął”, coraz bardziej odstają fabułą od swoich
pierwowzorów powieści. Ale to tak na marginesie.
Niezaprzeczalną siłą filmu
jest jego niehollywoodzkość. W kraju nad Wisłą nie zyskał on popularności i
przewinął się przez repertuary kin bez większego echa. A szkoda. Uważam bowiem,
że jest godny obejrzenia. Specyficzny duet detektywistyczny, który w filmie
jest tworzony przez Michaela Nyqvista i Noomi Rapace, prowadzi widza ciemną
ścieżką do odkrycia szokującej tajemnicy rodziny Vangerów. Obraz dość dobrze
odzwierciedla mroczność i pesymizm wyzierające na każdym kroku z kart powieści.
Reżyser, Niels Arden Oplev, doskonale wczuł się w klimat powieści i dość
wiernie oddał go na ekranie. Nie obyło się jednak bez kilku potknięć, ale nie
wpłynęły one właściwie na całokształt, dlatego jestem w stanie przymknąć na nie
oko.
Wielką zasługą natomiast jest według mnie świetny dobór aktorów (choć być
może nie jestem obiektywna, gdyż Noomi Rapace zyskała u mnie coś na wyraz
swoistego rodzaju sympatii). Dlaczego uważam, że aktorzy są świetni? Ponieważ
nie są plastikowi i skupiają się na tym, żeby grać, a nie tylko wyglądać.
Produkcji daleko jest do estetycznych, sztucznych do porzygu obrazków zza
oceanu. Uwaga widza skupia się więc na fabule i emocjach, których w pierwszej
części trylogii nie brak.
Pomimo tego, że film
trwa dwie i pół godziny, nie jest nużący. Nie zawiera zbędnych scen i jest
dobrze nakręcony. A może inaczej: Jest nakręcony tak dobrze, jak tylko się da i
na pewno zasługuje na pochwały. Uważam jednak, że zachwyt nad produkcją Opleva
swoje główne źródło znajduje raczej w zachwycie nad powieścią Larssona. Choć
jest dobrze osadzony w mrocznych krajobrazach Szkocji i podbudowany dobrą,
klimatyczną muzyką, to do rewelacyjnych zaliczyć go nie można. M.in. dlatego,
że okropnie spłyca relacje i więź zaistniałą między dwojgiem głównych
bohaterów. Ponadto często nawiązuje do wydarzeń z przeszłości Lisbeth, co dla
mnie jest krokiem wręcz KARYGODNYM. Po pierwsze sprawia, że panna Salander nie
jest już tak tajemnicza i intrygująca jak być powinna, a po drugie przeszkadza
widzowi w uważnym śledzeniu fabuły, raz po raz wytrącając go z równowagi.
Zbierając więc do kupy plusy i minusy filmu daję mu mocne 7/10. Jest dobry,
jednak najpierw polecam trylogię literacką, potem dopiero filmową. A i to tylko
tym bardziej wymagającym widzom.
Zawsze, jak czytam Twoje posty, to mam wrażenie, że muszę coś nadrobić. O książce i filmie naturalnie słyszałam, ale tyle jest innych do nadrobienia, że odkładam to na nieokreślone potem. Książka teraz wędruje zdecydowanie do wyższych pozycji na mojej liści 'Must read', a potem obejrzę film. Zwykle tak jest, że filmy na podstawie książek nie ogląda się najlepiej, bo zbyt się je porównuje do książkowej wersji.
OdpowiedzUsuńPS ,,Magiczna gondola" jest z pewnością zdecydowanie inna i lepsza od ,,Zmierzchu". Polecam, bo warto!
A tu odpowiedzi na Twoje pytania:
1) Wchodzisz w BIBLIOTECZKA - Wklejki na bloga - ustawiasz, jak wklejka ma wyglądać i pobierasz kod do wklejenia - w widżetach w Układzie twojego bloga wybierasz tekst i wklejasz tam twój kod - potem tylko ustawiasz, gdzie ma być. Mam nadzieję, że nie namąciłam, bo tak umiem.:)
2) Poczekam, w razie czego. Dzięki, że mnie poinformowałaś:)
Cieszę się, że mogłam pomóc:)
OdpowiedzUsuńU mnie to się już niemiłosiernie namnaża:) Chodzę do 3 bibliotek, więc książkę zawsze bym gdzieś znalazła, a do tego promocje i stosy się zbierają, choć staram się ograniczać mimo wszystko:)
Pierwszy raz słyszę o tej książce i filmie. Ale zapowiada się ciekawie. Pewnie najpierw przeczytałabym książkę, a potem film ;)
OdpowiedzUsuńFilm oglądałam i spodobał mi się, natomiast książki jeszcze nie czytałam, chociaż miałam okazję. Żałuję, że nie skorzystałam, ale przerażała mnie ilość stron tej powieści, gdyż w tamtym czasie miałam wiele innych lektur do przeczytania. Jednak na pewno zapoznam się jeszcze z wersją papierową tej historii. :)
OdpowiedzUsuńRównież nigdy nie słyszałam o książce ani filmie. Raczej nie jest to mój gatunek, ale może kiedyś się skuszę :)
OdpowiedzUsuńNo, nareszcie się znalazł ktoś, kto twórczość Careya zna ^^ Wielce mnie to cieszy, bo seria genialna i aż szkoda że tak mało znana. Wykreować takiego bohatera jak Felix to sztuka ;)
OdpowiedzUsuńMężczyźni, którzy nienawidzą kobiet - przyciąga mnie ta książka, dzięki Twojej recenzji. Czytało się ciekawie i kusi mnie ta książka bardzo, bardzo... Bardzo...
Stieg Larsson jeszcze przede mną, ale widzę, że muszę to jak najszybciej nadrobić, bo ewidentnie warto. W Twojej recenzji pojawiło się wiele plusów, więc trudno nie skorzystać i nie przeczytać. Jeśli chodzi o mój blog: jest wiele lepszych. I to prowadzonych przez facetów! Naprawdę, uwierz!:)
OdpowiedzUsuńCzytałam książki, ale filmu nie oglądałam. Zastanawiam się, czy go nie obejrzeć: piszesz, że klimat zachowany, świetny dobór aktorów. Szkoda tylko, że relacje między bohaterami zostały spłycone (niestety, to się często zdarza). I coś nie wyszło w portrecie Lisbeth (mam tu na myśli wspomniane przez Ciebie nawiązania do przeszłości)? Tym gorzej, bo to moja ulubienica i wolałabym, żeby akurat tę postać wiernie przeniesiono na ekran.
OdpowiedzUsuńPodsumowując: hmmm. ;)
I ja uwielbiam Cobena, o którym wspomniałaś u mnie :) Tak, stałam się wielką fanką polskiej fantastyki i skoro polecasz Maskę Luny na pewno uwierzę Twej rekomendacji (przecież lubisz Cobena i Careya - na pewno się nie przejadę ^^) i po nią sięgnę :)
OdpowiedzUsuń