Mein süßer November
Ledwo nadszedł mój ukochany listopad, a już jest go ponad połowa i nie dociera do mnie, że za dwa tygodnie będziemy musieli się rozstać, bo nadejdzie już grudzień. Mam ostatnio dziwne uczucie czasu przeciekającego przez palce. Niedawno też był grudzień i narzekałam, pamiętam, na Boże Narodzenie. Z perspektywy czasu stwierdzam, że było ono bardzo szczęśliwe, ale to dopiero z perspektywy czasu. Po jakimś czasie wszystko wydaje się inne i jakoś bardziej doceniamy to, czego już nie ma. Zeszły grudzień wydaje mi się oddalony o miliony lat świetlnych co najmniej. Wtedy wszystko było inne. I ja byłam inna. W ten jesienny wieczór z posmakiem przymrozku zrobiłam dużo dobrego, bo oprócz wstania z łóżka objechałam biblioteki, zawitałam do okulisty, zjadłam obiad, odwiedziłam dziadka i przeczytałam kilkadzieścia stron „Rzeźni numer pięć…”. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że „Rzeźnia…” jest niezła. I to bynajmniej nie dlatego, że ludzie się tam mordują (choć się mordują, bo to II woj